Są momenty, kiedy mam ochotę po prostu strzelić sobie w łeb. Z bezsilności, beznadziei, złości, smutku, strachu. I najgorsze jest to, że nie mogę uciec od własnych myśli, od rzeczywistości. A moją największą wadą (w szczególnych przypadkach) jest to, że mam zdolność tworzenia różnych obrazów w swojej przestraszonej głowie.
Nie jestem urodzoną pesymistką, wręcz przeciwnie. Dzisiejszy dzień zapowiadał się okropnie. Najpierw lekcje, później próbna matura, zaraz po tym korki, od dwóch dni te same straszne myśli… Poza tym na dzień dobry wysiadając z auta pod szkołą obdarłam o ziemię nową torebkę. Mimo wszystko wciąż usilnie powtarzałam sobie, że piękny dziś dzień. No i wykrakałam…
Nie wiem, sama nie wiem, czy mam robić z tego tragedię, czy nie. Ufałam mu, bezgranicznie, jak nikomu innemu. Wierzyłam, że nigdy się na nim nie zawiodę i nie myliłam się, a przynajmniej nie do końca. Zawsze mogę na niego liczyć. Wybrał mi samochód, naprawił drzwi w pokoju, pomógł kupić telewizor, ratował mnie, gdy zrozpaczona wylewałam łzy po kolejnej kłótni z bratem. I zrobił jeszcze coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Gdybym powiedziała, że nie mam do niego żalu – skłamałabym, bo mam. Zawsze przed wszystkimi broniłam go zaciekle, twierdząc, że on tego nie zrobi, on jest inny, on na pewno nie… Pomyliłam się. Nie, nie zdradził mnie, jeszcze. I twierdzi, że nawet nie miał takiego zamiaru. Zarzeka się, że żałuje, że od samego początku miał wyrzuty sumienia, że bał mi się o tym powiedzieć, że zrozumiał po tym, jak bardzo mnie kocha i co mógł stracić przez swoją głupotę. Wierzę mu? Wierzę. Może jestem naiwna, ale czy byłby w stanie kłamać aż tak bardzo? Mógł mnie zdradzić bez ‘zmrużenia oczu’, ot tak, spokojnie. Nie było mnie, koledzy trzymaliby jego stronę i nigdy by mi o tym nie powiedzieli, sama nie miałabym fizycznej możliwości się o tym dowiedzieć, a jednak tego nie zrobił. Widzę, że się zmienił. Jest zupełnie inny niż dawniej. Owszem, w niektórych rzeczach zmienił się na gorsze (już nie wstydzi się na przykład przy mnie bekać, ale to okazuje się błahostką, jeżeli chodzi o…), ale…nie wiem jak to określić. Sam wczoraj stwierdził, że wyluzował. Dawniej chciał wszystko na siłę, zawsze się na mnie wkurzał, nie odpuszczał, był uparty. Często się kłóciliśmy. Oboje byliśmy winni, a teraz (w rozumieniu kilku ostatnich miesięcy)… Nastał spokój i błoga sielanka. Nie wierzyłam, że kiedyś dojdziemy do takiego stanu, a jednak się udało. Po tym wszystkim dowiaduję się, że pół roku temu na imprezie zabawiał się beze mnie. Wiedziałam wtedy gdzie jest, ale nie wiedziałam co robi. Spokojnie bawiłam się z dziewczynami na pielgrzymce, święcie przekonana, że i Kuba jest grzeczny. Rozsądek podpowiada mi, żeby tego tak nie zostawić. Kiedyś też złamał naszą umowę i obiecywał poprawę, teraz ta impreza i też obietnica poprawy, co będzie następne?
Muszę sobie to poukładać w głowie. Ale nie potrafię sama. Nie umiem odciąć się od niego, nie spotykać się i myśleć. Zwariowałabym. Faceci mają taką zdolność. Zamykają się w sobie na jakiś czas, żyją we własnym świecie i po cichu wszystko przeżywają. Ja też po cichu przeżywam, tylko że się z nim spotykam. Może widzę w tym jakiś interes. Jest kochany, cudowny, prawi mi mnóstwo komplementów, wciąż mówi mi, że mnie kocha, że żałuje, że był głupi. A czy ja nie jestem naiwna?
Chciałabym zasnąć i obudzić się ze świadomością, że nic się nie stało.
Niczym się ostatnio nie interesuję, jestem zabiegana, zamyślona. Wciąż w głowie mam maturę, jeszcze do niedawna remont. Krążyłam między domem, szkołą, garażem, gdzie Kuba z tatą wycinali drzewo, woziłam im obiady, piwo, etc, jeździłam do sklepu, na korki. Byłam pochłonięta własnym szczęściem. Szczęściem, na które tak długo czekałam i tak bardzo pracowałam.
Mam wrażenie, że z każdą minutą jest lepiej, że zapominam, że nic się nie stało. Ale chyba okłamuję samą siebie, jest gorzej.
Nasuwa się tylko jedno pytanie: “Dlaczego?”