Odkurzyłam swój kibord. Nie, nie z własnej woli. Choć już od dawna o tym myślałam, to jednak potrzebowałam motywacji z zewnątrz i takową znalazłam. Kolega wraz z Kubą założył pseudo zespół. Kuba próbuje coś grać na perkusji, ów kolega na wszelkiego rodzaju gitarach. Do tego pisze teksty i sam tworzy do nich muzykę. Jakoś tak zupełnym przypadkiem stałam się konsultantką owych tekstów i…przypomniałam sobie stare, dobre czasy, kiedy to sama coś tworzyłam. Nie mam zamiaru się tym dzielić. “Tworzyłam” w okresie wzmożonego zainteresowania płcią przeciwną w wieku, który niczego szczególnego nie obiecuje. Tak więc zostałam zmotywowana przez kolegę do tego, by od nowa zacząć coś pisać. I jak do pisania niezbyt mi się spieszy tak do grania na kibordzie… Wiem, że za jakiś czas może zabraknąć mi chęci, ale póki co, od trzech dni sumiennie gram. A właściwie przypominam sobie wszystko. Moim pierwszym celem jest od nowa nauczyć się grać moją ukochaną arię, którą byłam w stanie grać z pamięci. Teraz nawet z nutami idzie mi opornie, ale…skoro jako dziecko byłam w stanie się tego nauczyć, to teraz tym bardziej dam radę. No i mam dodatkową motywację – “potrzebujemy klawiszowca” – śmieszne, ale zawsze jakiś cel jest. Jakoś nie widzę siebie w owym zespole, mimo wszystko warto spróbować. Miałam na wakacjach nauczyć się grać na gitarze, a wyszło na to, że wracam do korzeni i klawiszy. Czasami żałuję, że to zaniechałam, choć od zawsze bardziej ciągnęło mnie do fletu, nie wspominając już o gitarze. Chociaż…gdyby mi ktoś sprawił fajne pianino to bym nie pogardziła. Może jestem wybredna, ale kibord kojarzy mi się z jakąś tandetą dla małych dzieci.
Ogólnie jest dziwnie. Mam wakacje, całymi dniami nic nie robię. Ewentualnie jeżdżę z babcią do miasta, biegam załatwiając różne sprawy, planuję wyjazdy w Bieszczady i spotkanie z dziewczynami, piję coraz to lepsze wina z mamą i… I nic z tego nie wynika. Jestem uzależniona od obowiązków? Może. Już nie raz i nie dwa mówiłam, że brakuje mi czasów, kiedy chodziłam na promar, korki i jednocześnie uczyłam się w szkole, dodatkowo próbując ogarnąć niezbyt ciekawą sytuację w domu. I mimo, że dla siebie miałam tyle czasu, by tylko lub aż spotkać się z Kubą, to byłam szczęśliwa.
A teraz? Dopatruję się “szczęścia w przyszłości”